W zeszłym roku lemingi zbulwersowały się pobiciem prof. UW w tramwaju za rozmowę po niemiecku. Po blisko roku pozwolę sobie spojrzeć na sprawę z innego punktu widzenia.
Dla usystematyzowania dyskusji wprowadzę termin UWol, przez który rozumiem pracownika Uniwersytetu Warszawskiego wyznającego ideologię lemingozy; pewnego swojego "dorobku" naukowego w trybie "Panie Jurku, Pan się nie boi, cały Uniwerek za Panem stoi"; wykazywania chamstwa i pogardy osobom nie należącym do świata krojenia forsy z niemieckich grantów.
Miałem wątpliwą przyjemność poznać niedawno Jerzego K., a ściślej poznać jego sposób zachowania na co dzień. Zilustrować mogę Państwu sposób zastawiania przez Ww. drogi innym użytkownikom Czytelni naukowej.
Nawiązałem korespondencję mailową z Jerzym K. w tej sprawie i diagnoza uniwersyteckiego buca potwierdziła się; dowiedziałem się wiele o sobie i swoim stanie psychicznym; tak odpisuje profesor z Uniwersytetu, humanista, którego pożywką stały się odzywki "Lola-pindola" z Po.
Wracając do sprawy pobicia w tramwaju, Jerzy K. musiał coś nieprzyjemnego odpyskować sprawcy pobicia i ten mu nie darował, a nie prowadził bloga.
Skoro Jerzy K. w swojej szkole podstawowej nie stawił się na lekcji poświęconej czarodziejskim słowom m.in.. "przepraszam", to proponuję drobny rys historyczny tej postaci.
Jerzy K. z zawodu historyk "magistrował się" w połowie lat 80-tych, czyli w głębokiej komunie. Jego koledzy z roku osoby, które kolaborowały z władzą, określali bardzo nieładnie np. członka ZSMP. Na Jerzym K. nie robiło to wrażenia, skoro doktoryzował się (wysługiwał się) kreaturze będącej członkiem Komitetu Centralnego PZPR. Po "dobrej zmianie" w 1990 r. Jerzy K. przerzucił się ze służenia czerwonej kreaturze na zdobywanie grantów w Deustchemarkach, a jego cicerone w tych sprawach był resortowy adiunkt, któremu tatuś z wywiadu SB załatwił członkostwo w Komisji podręcznikowej przez prowadzonego przez siebie donosiciela. Według wiewiórek Jerzy K. odwalał ciężką robotę, a w zamian resortowy adiunkt dzielił się z nim pieniędzmi. Taki układ podobno trwa do dzisiaj, więc nie dziwi, że Jerzy K. musi na kimś odreagować
Reasumując Uniwersytet Warszawski stał się miejscem zatrudnienia dla byłych SB-eków, dla byłych donosicieli, których broni fałszywie pojęta solidarność zawodową najzwyklejszych karierowiczów.
Komentarze